środa, 15 sierpnia 2012

Narewka, Maratony Kresowe, 15 sierpnia 2012

... czyli lubię jeździć rowerem gdy jest mokro.

Pobudka 5.30, 3 godzinna jazda do Leśnej skąd zabrałem Oskara i Wiecha na start maratonu do Narewki. Wiechu oczywiscie nie wystartowal chociaż obiecał pojechać z Oskarem. Pogoda niepewna, temperatura okolo 16C, przed wyścigiem padało 3 dni prawie non- stop, następny deszcz zaczął padać prawie równo ze startem, więc chociaż Wiecho zapowiadał, że w lesie będzie sucho to juz po 5 minutach byłem kompletnie przemoczony.
Oprócz mnie wystartował też Oskar. Dzielny chłopak. Dotychczas dwukrotnie startował w Kresowych , dwukrotnie samotnie przejechał 30km trasy półmaratonu, zawsze był na pudle, w Białymstoku trzeci i drugi w Sokółce. W Narewce pomimo ekstremalnych warunków zajał pierwsze miejsce w kategorii Żak, na mecie mówił, że chwilę zwątpienia miał gdy przejechał ponad 20km i zobaczył znak, że do mety zostało jeszcze tylko 13km. Ale jechał dzielnie i tylko z jedną wywrotką po ponad 2 godzinach dotarł do mety na pierwszym miejscu. W nagrodę otrzymał najwiekszy puchar jakikolwiek, ktokolwiek, gdziekolwiek otrzymał z naszej rodziny. Brawo synu, tak trzymaj.
Pogoda przetrzebiła uczestników, na starcie maratonu stanęło około 85 uczestników. Ja miałem juz w nogach sobotnio-niedzielne maratony Mazovi w Ełku i Orzyszu w sumie ponad 120km. Jak wcześniej wspomniałem równo ze startem zaczęło padać, czyli kompletnie mokry (zdecydowałem się na start bez kurtki) ruszyłem na 66km trasę. Płasko, mokro, bardzo ślisko i grząsko tak można podsumować całą trasę.
Przez pierwsze 15km starałem się ciągnąć na czyimś kole, wychodziło mi to całkiem dobrze od czasu do czasu przeskakiwałem tylko do szybszej grupy. Na 12km zaliczyłem niegroźny upadek. Do 15km "ciągnęli" mnie zawodnicy z numerami 211, 70 i 221 za co im dziękuję. Na 15km wyszedłem na prowadzenie i od tego momentu rozpoczęła się moja samotna walka, pomimo, że trasa była coraz trudniejsza czułem się coraz lepiej. Od rozjazdu (22km) wyprzedziło mnie już tylko dwóch zawodników (727 i 309)  i to zaraz na początku, niestety w momeńcie mijania nie byłem w stanie dotrzymać im koła. Potem chwile słabości miałem szczególnie wtedy kiedy na długich prostych nie widziałem nikogo przed sobą a grząski grunt powodował, że nawet jadąc z lekkiej górki nie mogłem przekroczyć prędkości 10km/h. Czasami na śliskim terenie czułem się jak na ślizgawce z rowerem. Powinienem zmienić opony ale po co skoro w najblizszy weekend ma być gorąco a dwa ciężkie wyścigi przede mną. Nie wiem jak to się stało ale od 40km zacząłem wyprzedzać. Wyprzedziłem około 7 zawodników w tym 727 i 309, szkoda tylko że za żadnym z wyprzedzanych nie mogłem się zawiesić (odpocząć) nawet chociaż przez chwilę. Mijając ciężkie, błotne odcinki marzyłem by jak najszybciej powrócić do trasy półmaratonu. Okulary musiałem zdjąć juz na 10km bo znacząco ograniczały widoczność. Przy jednym upadku nawet mi ich trochę brakowało bo jakiś badyl próbował wejść mi się do oka. Co kilometr był znak informujący o przejechanym dystansie, czasami te odcinki były szalenie długie a brak kolejnego kilometra strasznie mnie irytował. Samopoczucie natomiast znacznie mi się poprawiało gdy zamiast 34km widziałem znak z kilometrem 35. Po drodze zdąrzyłem wyschnąć i z rzadko przebijające się przez drzewa puszczy słońce umilało walkę z moimi słabościami. Kilka kilometrów przed metą dogoniony zostałem przez zawodnika nr 129 (chyba ten sam z którym wcześniej wymieniłem kilka zdań), niestety nie byłem w stanie dotrzymać mu koła. Końcówka łatwa i szybka. Na metę przyjechałem po niemal 200min walki, godzinę za zwycięzcą (70%). Było super, był to na pewno najbardziej mokry i najbardziej błotny maraton w tym roku ale na pewno bez błota i deszczu nie byłby tak atrakcyjny. Chyba lubię takie maratony. Zająłem 62 miejsce na 83 startujących.
Na mecie: dobre jedzenie, deszcz, występy ludowe, deszcz i przede wszystkim losowanie skóry żubra. Nawet w pewnym momencie byliśmy z Oskarem bardzo blisko bingo gdy prowadzący w drugiej turze wyczytywał powoli numer 34....... 3, nasze numery to 348 i 349. Niestety po wszystkim pozostał powrót do domu. Dotarliśmy po godzinie 19.oo czyli powrót do normalnego życia rozpoczął się dla mnie około godziny 21.oo a tak naprawdę kilka dni później. Następny start juz w sobotę.

+ znakomita postawa Oskara, pierwsze miejsce
+ fajna, ciężka trasa dzięki opadom deszczu
+ oznakowanie trasy, co 1km informacja o przejeczhanym dystansie lub odległości do mety
- fatalnie długi dojazd i powrót samochodem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz