niedziela, 19 sierpnia 2012

Mława, Złoty Pierścień Mławy, 19 sierpnia 2012

... czyli a jednak pojechałem by się "katować".

Prawdę mówiąc po Radzyminie a w szczególności po samopoczuciu po wyścigu byłem przekonany, że raczej zrezygnuję z Mławy. Jednak dzisiaj rano wszystko a w szczególności zdrowie powróciło do normy więc wstałem przed godziną 7.oo i o 8.oo byłem już w samochodzie zmierzającym do Mławy. Kobiet nie zabrałem chociaż jak przyjechałem na miejsce maratonu to trochę żałowałem. Miejsce startu super, nad zalewem Ruda w pewnej odległości od miasta. Szkoda, że Martyna nie mogła wykąpać się w zalewie. Pogoda super ale nie na rower, 31C prawie bezwietrznie, całe szczęście, że większość trasy poprowadzona była w lesie.
Start, jak zawsze ustawiłem się w ostatnim rzędzie, przede mną stało 75 zawodników. Kilka osób pamiętałem z innych wyścigów: Szymon Bregier prawie rówieśnik Oskara, na starcie stał razem ze mną i tyle go widziałem ale wcale nie dlatego, że zaraz od startu zostawiłem go za sobą. Drugą osobą była charakterystyczna osoba z filmów Elinio, normalnie jeździ krótsze dystanse, on akurat został z drugiej strony.
Ja na początku się zdenerwowałem gdyż dwóch "dryblasów", którzy powinni walczyć o zwycięstwo zablokowali drogę rozmawiając sobie o "dupie Maryny". Nic dziwnego, że już na początku zostałem z zawodnikami, którzy nie za bardzo mogli mnie podciągnąć. Na początku jeszcze myślałem, że Discovery jest zawodnikiem, który pozwoli mi szybciej dojechać do mety. Niestety już na pierwszym wzniesieniu dał mi do zrozumienia, że lepiej jak sam będę narzucał sobie tempo. Od 5km jechałem już sam ale koło 8km spostrzegłem problem. Zamyślony zorientowałem się, że od 2km nie było żadnych znaków, zwolniłem, szukałem strzałek ale dalej nic, byłem pewny, że zbłądziłem, zawróciłem ale całe szczęście spostrzegłem zawodników, którzy mnie dogonili. Stwierdziłem, że wyniku już nie zrobię, postanowiłem jechać z tą grupą. Grupa całkiem fajna, dwóch facetów, dwie kobiety. Oczywiście grupę ciągnęły dziewczyny. Grupa wydała mi się całkiem mocna szczególnie wtedy gdy na premii górskiej ja jako jedyny pokonywałem górkę z nogi. Stwierdziłem super, będę miał towarzystwo do końca. Niestety najpierw grupa się rozpadła, załapałem się na jej pierwszą część. Ostatni raz widziałem towarzyszy podróży gdy wyszedłem by zmienić prowadzącą dziewczynę (17km). Po kilometrze zorientowałem się, że jadę sam i tak jechałem do samej mety. Super były oklaski na półmetku i owacje gdy dotarłem do mety. Jeszcze bardziej superowe były zjazdy, wąska dróżka w lesie a ty jedziesz ponad 40km na godzinę kurczowo trzymając kierownicę, a takich zjazdów było tam kilka. Ale żeby pokonać zjazdy to musiały być też podjazdy i było ich dużo. Tylko albo aż 3 z nich pokonywałem z nogi: premię górską bo mam za duże tryby w swoim rowerze (napęd 2x10) i brakuje najmniejszego kółka z przodu albo siły w nogach; ścianę płaczu to gdybym za pierwszym razem wiedział , że trzeba się rozpędzić to może i bym nawet ją pokonał, za drugim razem to już nie miałem siły; najbardziej szkoda mi trzeciej górki bo tutaj za mostkami (fajnymi-nowymi) nawet nie powalczyłem ani za pierwszym ani za drugim razem- wstyd. Na drugim okrążeniu wyprzedziłem 3 zawodników, 2 innych miało defekty więc też padły ofiarą mojego finiszu, wyprzedzony zostałem tylko przez jednego. Na mecie załapałem się jeszcze na dobre pomarańcze, wyżarłem je do końca, spożyłem michę kluchów złe nie były ale na Boga czemu tak dużo. Nie czekałem już na tombolę chociaż do wygrania był telewizor. Zająłem 56 miejsce na 76 zawodników z czasem 2:49.
Wyjechałem koło 15.oo i jeszcze przed 17.oo byłem w domu. W drodze powrotnej miałem krótką przerwę bo jakiś idiota w super Toyocie wyleciał z dwupasmówki i zabił siebie albo pasażera. Straszne.
Najważniejsze, że moje samopoczucie w domu było znacznie lepsze niż w sobotę po Radzyminie.
Szkoda, że następny maraton dopiero za 7dni.

+ zjazdy i w ogóle cała trasa
+ kibice i ich kibicowanie na macie, aż chciało się dojechać
+ udało się zrealizować plan, przejechać 5 nienajlżejszych maratonów, ponad 300km w 9 dni
- napój w bukłaku, do sfermentowanego izotoniku dodałem nowy z wodą i musiałem pić przez cały maraton
- za mało pomarańczy, zanim się najadłem pomarańcze się skończyły


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz